Jeżeli ktoś chce się nauczyć jak pisać dialogi aby każdym wypowiedzianym słowem zwalić widza z nóg, to powinien chociażby dla tego jednego powodu obejrzeć Portret kobiety w ogniu.
Dawno nie oglądałam filmu, w którym nie byłabym w stanie nazwać ani jednego zdania zbędnym. To co tam się dzieje między bohaterkami w ich dialogach to jest po prostu magia. Każde najmniejsze słowo jest naładowane taką ilością informacji i emocji, że aż miałam ochote automatycznie zatrzymać film kliknięciem i jeszcze raz się w nie wsłuchać by wyłapać smaczki.
Portret kobiety w ogniu jest ogólnie kinem pełnym sprzeczności. Z jednej strony mamy naprawdę banalną historię miłosną bo ileż to razy ktoś nam opowiadał o zakazanym uczuciu, pokazywaną w dość nieśpieszny sposób, a z drugiej strony, gdy się już wsiąknie w fabułę, mamy tak wiele informacji, do których widz musi sam dość, sam połączyć ze sobą i sam zauważyć alegorie, że film w pewnym momencie zaczyna przypominać fabularny western, gdzie mamy długie ekspozycyjne ujęcia na krajobraz, przeciągające się, pełne napięcia sporzenia pojedynkujących się jeźdźców by nagle padło kilka strzałów a widz zaskoczony musiał się sam połapać kto oberwał.
Uwielbiałam na seansie czekać na te słowne ,,pojedynki", patrzeć w jakim kierunku płynie ta historia, wyłapywać te momentami proste ale jednocześnie nie zawsze oczywiste odniesienia oraz po prostu patrzeć na doskonałą grę aktorską.
Tutaj ostrzegę przed małym spoilerem bo jednak zdradzę tu część fabuły ale dla osób które nie widziały filmu i tak nie będzie on tak naprawdę mówił za wiele.
Piszę więc SPOILER ALERT
,,Portret" zaczęlam lubić jeszcze bardziej gdy wróciłam do domu i zaczęłam rozmyślać czemu jedna z bohaterek gdy ta druga opuszczała jej dom, kazała jej się odwrócić.
Nie mam pojęcia czemu mi to na początku umknęło ale gdy oczywistość tych słów nagle mnie oświeciła, stwierdziłam, że to było jedno z najpiękniejszych pożegnań jakie widziałam ostatnio w kinie.
I właśnie za te nieoczywistości jeszcze nie raz wrócę do tego filmu
O kurcze jak mogło mi to umknąć, przecież to takie oczywiste, dziękuję za otwarcie oczu, teraz i ja jestem pod wrażeniem tego pożegnania, magia!!
Możesz wyjaśnić tę oczywistość sceny pożegnania? Jestem ciekawa Twojej interpretacji.
Wydaje mi się, że było to odwołanie do mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Wcześniej w filmie bohaterki omawiają tą historię i jedna z nich mówi, że być może Eurydyka kazała Orfeuszowi się odwrócić i przez to Orfeusz bezpowrotnie ją stracił. Ale jesli chodzi o interpretację, to wolę się w to nie zagłębiać, bo nie jestem dobry w interpretowaniu :)
Tak, po tym jak zadałam swoje pytanie to po kilku minutach dotarło do mnie, że mogło być to nawiązanie do "pożegnania" Orfeusza z Eurydyką i do tego, jak wcześniej bohaterki dyskutowały o mitycznym rozstaniu. Ale dzięki za odpowiedź :)!
Ta scena, czy w ogóle interpretacja orfickiego mitu w filmie, jest oczywista tylko do pewnego stopnia - Heloiza jako Eurydyka nakazuje Mariannie - Orfeuszowi się odwrócić, przejmując odpowiedzialność za dyskutowany przez nie wcześniej wybór. W pierwotnej wersji mitu to Orfeusz jest panem jej (i swojego) losu. Sciamma oddaje podmiotowość Eurydyce - to kolejny przejaw zrównania - partnerstwa, które jest tu idealną formą romantycznego związku (w tym wypadku chwilowego, to taka krótka utopia). Nawet jeśli to tylko pozornie sprawczy gest, bo gdyby nie zdecydowała o tym Eurydyka, Orfeusz i tak podjąłby wiadomą decyzję, ale to gest symptomatyczny i symboliczny.
Nie skojarzyłem tego tak na początku ale po tej interpretacji podwyższam ocenę z 9 na 10.